Śmieciarstwo nałogowe, czyli wszystko z odzysku

Chyba pora na małe wyznanie. Tak, jestem śmietnikowym nurkiem, chorobliwym zbieraczem, łowcą rupieci, kolekcjonerem barachła. Moje życiowe motto to „może się przydać” i aż się boję, co będzie ze mną na starość. Tym bardziej, że istnieje spore ryzyko, że spędzę ją w samotności, bo Kamila, delikatnie mówiąc, nie popiera mojej zbieraczej pasji. Jednak póki co na Złotej Górce mamy wszystko z odzysku i żyjemy jak śmieciarze. A mój sezam skrywa jeszcze wiele skarbów i już przebieram nóżkami, by wstawić je do domku, gdy wyszykujemy wnętrza domku. W końcu całe nasze gospodarstwo jest z drugiej ręki, więc dlaczego nie miałyby być takie również meble?

Wyznanie

Liczę się z tym, że po tak ekshibicjonistycznym wpisie wielu estetów i zwolenników sterylnego stylu życia może nabrać do nas odrazy, ale muszę to wyznać. Od zawsze ciągnęło mnie do śmietników. Zaczęło się chyba w liceum. Zaczynałem wtedy palić, a sprzedawcy śmierci, koncerny tytoniowe, rozlubowały się akurat w konkursach polegających na wysyłaniu odpowiedniej ilości kodów kreskowych z opakowań w zamian za atrakcyjne gadżety. Do dziś mam metalowy kubek nieobecnej już na polskim rynku firmy Gauloises, służy mi dzielnie już dwadzieścia lat. Ponieważ nie paliłem znowu aż tak strasznie dużo, a kubkami chciałem obdarować również swoją pierwszą licealną miłość oraz całą rodzinę, brakujących kodów kreskowych szukałem oczywiście w śmietnikach. Po pewnym czasie mogłem nawet wskazać, gdzie w Warszawie kręci się dużo palaczy Gauloisesów, a do których śmietników nie warto nawet zaglądać. Może stąd zakodowało się w mej podświadomości, że śmietnik to kopalnia skarbów.

Nałóg kontrolowany

Niestety długo mą zbieraczą pasję ograniczał brak miejsca do przechowywania zdobycznych łupów. Mieszkając w trzydziestometrowej kawalerce trudno przechowywać jakiekolwiek gabaryty. Jednak wejście w gumofilce gospodarza Złotej Górki otworzyło przed moją pasją zupełnie nowe perspektywy. Budynek gospodarczy o powierzchni dwustu dwudziestu metrów kwadratowych to naprawdę dobry początek dla chorobliwego zbieracza!

meble z odzysku
Martwi mnie tylko jedno. Co będzie, kiedy pojawią się kozy?

Żeby nie było. To nie jest tak, że biorę wszystko, co się nawinie. Rzekłbym wręcz, że jestem raczej wybredny. Mebel musi być kompletny i w stanie tylko do lekkiej renowacji, bez fundamentalnych remontów. Oczywiście najbardziej ochoczo ładuję do auta (czy to przypadek, że ujeżdżam zawsze przepastne kombi?) meble gotowe do wstawienia. Dzięki temu szybko zaspokoiliśmy na Złotej Górce nasze pierwsze meblowe potrzeby. A wszystko z odzysku.

kuchnia wiejska chata meble z odzysku
Od lewej: regalik własnej roboty, regał ze śmietnika, stół od pewnej Cioteczki, lodówka po poprzednich właścicielach, krzesła ze śmietnika, jak również i gustowna komoda. Uważam, że pierwszą zimę spędziliśmy w całkiem miłych okolicznościach.

Śmieciarskie rzemiosło

Jednak niektóre znaleziska rzeczywiście wymagają lekkiego tuningu lub klasycznej renowacji. To naprawdę nie jest takie trudne! I wcale nie oddaje się tutaj czczemu teoretyzowaniu. Przyznam szczerze, kocham stolarstwo. Ta miłość zaczęła się dosyć dawno, w zamierzchłym dzieciństwie, gdy mój Ojciec, chwilowo, po stanie wojennym handlujący drewnem (dostał wilczy bilet na wykonywanie zawodu dziennikarza) sprawił mi klocki z końcówek kantówek własnej roboty. To wtedy pokochałem zapach drewna i ta miłość kiełkowała przez lata. Pierwszą przeróbką stolarską własnego autorstwa nie chciałbym się chwalić. Jednak już biało-czerwony (patriotyczny, najmodniejszy obecnie) regalik w kuchni (ze starych sztachet), który widzieliście powyżej – wyszedł, uważam, całkiem zgrabnie.

Podstaw fachu miałem przyjemność uczyć się od prawdziwego zawodowca, Dariusza Sierpińskiego z Otwocka. Praktykę u tego mistrza dłuta załatwiłem po swojemu: znajomy znajomego znał pewnego stolarza, pojechałem więc w odwiedziny do stolarni, polubiliśmy się i Mistrz zgodził się na miesięczne praktyki. Tak oto nauczyłem się obsługiwać szlifierkę, ciąć ukośnicą, operować piłą ręczną i dłutem, a nawet kłaść politurę (poziom podstawowy). Pod okiem mistrza zrealizowałem swój pierwszy autorski projekt, czyli psi mebel, który służy Ozorowi już trzy lata. Pies jest w niebowzięty.

praktyki stolarskie nauka stolarstwa
Ja i ostre narzędzia, w dodatku wirujące z prędkością kilku tysięcy obrotów na minutę to widok zwiastujący zazwyczaj nadciągającą katastrofę. Akurat prace stolarskie są tutaj chlubnym wyjątkiem.
Dariusz Sierpiński
Mistrz Dariusz w swoim królestwie z niedowierzaniem obserwuje, że ciągle niczego sobie nie uciąłem.
psi mebel psie spanie
Ozor dogląda właściwego wykonania pańciowego projektu.

Żona śmieciarza nie ma lekko

Dlatego kompletnie nie rozumiem przerażenia Kamili, kiedy targam ze śmietnika kolejnego klamota. Przecież ja to wszystko odnowię! Umiem, potrafię! Do dziś pamiętam awanturę, kiedy jadąc na zakupy, dostrzegłem dwóch gości, ładujących do kontenera na odpady remontowe art-decowski kredens. Odruchowo zahamowałem. Przyznaję, może nieco zbyt gwałtownie. Jak poparzony wyskoczyłem z auta. Panowie, skoro ładujecie do kontenera, to ładujcie do mnie, do bagażnika! Kiedy zajrzałem do auta, by uzyskać aprobatę w oczach swej wybranki, musiałem najpierw sięgnąć po skrobaczkę i wytrzeć szron z szyby po stronie pasażera (a był, zdaje się, październik). Co to za czarny klamot! Co za beznadziejne zielone szybki! I ten lakier, taki zmatowiały! Żadne tłumaczenia, że oszklenie mebla jest najprawdopodobniej oryginalne, i w ogóle, że to genialne znalezisko, nie znajdowały posłuchu, nic a nic. Mebel jednak wylądował w Jakubikach, i czeka w budynku gospodarczym na swoją kolej, przecież wystarczy polakierować go na czarny połysk! Jednak gdy te dramatyczne wydarzenia miały miejsce, byliśmy tylko narzeczeństwem. Nie wiem, czy teraz, jako mężowi, będzie mi równie łatwo postawić na swoim.

kredens art deco
O mały włos zginąłby tragicznie w kontenerze! Nie mogłem do tego dopuścić!

Wszystko z odzysku

Teraz, kiedy mieszkamy jeszcze w Warszawie, oczy mam zawsze dookoła głowy. Nigdy nie wiadomo, na którym śmietniku pojawi się jakaś perełka warta przytulenia. Jak choćby niemal nowe głośniki JBL, które zgarnąłem kiedyś pod sąsiednim blokiem. Korzystam, póki mogę, bo w stolicy, przy odrobinie rozeznania w specyfice dzielnic, można wyrwać naprawdę niezłe cuda. Czasem nawet udaję się na wyprawy po najlepszych znanych mi miejscówkach, ot tak, kontrolnie, żeby zbadać, co w trawie piszczy. Rzadko bywają bezowocne.

stare kafle piec
Komplet kafli z lat dwudziestych, z wytwórni w Siemiatyczach również wydał mi się znaleziskiem nie do pogardzenia. Tym bardziej że niebawem znów zamierzamy zawezwać Pana Mariana, by wymurował nam letnią kuchnię z piecem chlebowym.
kredens apteczny
Za ten apteczny kredens wyściskała mnie nawet Kamila! Gdybym miał dzisiaj umrzeć, odszedłbym jako spełniony śmieciarz.

Kiedy już sprowadzimy się do Jakubików, przyjdzie czas na mozolne odnawianie wszystkich tych znalezisk. Nawet jeśli nie wszystkie zmieszczą się w naszym domku (no bo gdzie upchnąć kilkanaście krzeseł, które już teraz zalegają nam w oborze?), to część można podarować albo sprzedać innym fanom śmieciarstwa, którzy cenią stare wzornictwo, a nie mają tyle czasu, miejsca i umiejętności, by dać mu nowe życie. W końcu zimą na roli nie ma aż tak dużo pracy. Dlatego już rozmyślam, gdzie na podwórku upchnąć małą stolarnię. Naprawdę wierzę, że w naszym domu będziemy mieć wszystko z odzysku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.