Zaręczyny na sianie

  • Uwaga! To będzie wpis inny, romantyczny, zupełnie jak nie ja. W dodatku mało zdjęć. Będzie też o Jakubikach, ale dopiero na końcu. Ale jeśli przypadkiem jesteście ciekawi, jak staliśmy się z Kamilą parą, i jak wyglądały nasze zaręczyny na sianie, to zapraszam do lektury.

Pierwsza randka

Pamiętam jak wpadałem do lobby kina Iluzjon o 20.10. Byłem przerażony, spóźnić się 10 minut na pierwszą randkę to słaby początek. Bałem się, że już jej nie ma. Zziajany rozglądam się, biegnę i wypatruję twarzy, którą widziałem tylko na jednym zdjęciu, zrobionym specjalnie tak, żeby zbyt wiele nie było widać. Ale w zasięgu wzroku nie ma żadnej dziewczyny, która wypatrywałaby swego księcia na białym koniu. Ot, same obojętne twarze. Już jestem pewien, że właśnie na własne życzenie zaserwowałem sobie porażkę jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu. I nagle widzę Ją, śmiejącą się pod nosem z mojego przerażenia.

Potem było już tylko lepiej. Kiedy Kamila nie uciekła od stolika, słysząc o mych rolniczych planach – od razu wiedziałem, że to jest dziewczyna, dla której warto się postarać. Mało kto widzi dzisiaj swą przyszłość w gumofilcach, a tu proszę, taki skarb! Rozpostarłem więc pawi ogon i tego wieczoru nie schodziłem ani na chwilę z wyżyn mego uwodzicielskiego kunsztu. Kamila zaś przypatrywała mi się z politowaniem i wciąż złośliwie zbijała mnie z pantałyku. Widziałem w jej oczach radość.

Przeznaczenie

Już tego pierwszego wieczoru pojawił się w mej głowie cień myśli, że chyba jesteśmy sobie pisani. I to dosłownie. Przy stoliku obok siedziała para. Kaligrafowali sobie jak gdyby nigdy nic, będąc mimowolnymi świadkami werbalnego godowego tańca, który toczył się przy naszym stoliku. Aż nagle Pan, nie wiem, czy nie mogąc już słuchać naszego miłosnego szczebiotu, czy może widząc, że oto na jego oczach rodzi się prawdziwe uczucie, spytał, jak mamy na imię. I czy może przypadkiem chcielibyśmy, żeby je nam wykaligrafował, i czy na jednej karteczce, czy dla każdego z osobna. Wymieniliśmy z Kamilą porozumiewawcze spojrzenia i po chwili otrzymaliśmy taką oto karteczkę.

zaręczyny na sianie kaligrafia

I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Na pierwszej randce dostajemy dowód, że jesteśmy sobie pisani! Trudno chyba o bardziej czytelny znak! W tej sytuacji, kolejne randki mogły być tylko udane, miłość rozkwitła tysiącem kwiatów, a tęczą rzygaliśmy aż po horyzont, od rana do nocy i w koło Macieju. I tak przez kolejne sześć miesięcy, aż nadszedł dzień wielkiej próby. Próby rozstania.

Rozstanie

Jednym z bardziej kiczowatych złotych myśli, jakie słyszałem, i jakie w sam raz nadają się do szeptania niewinnym dziewczętom w blasku leśnego ogniska, jest stwierdzenie, że rozstanie jest jak wicher: wielki ogień ugasi, a mały roznieci. U nas miało to zadziałać jakoś na opak, ale nie uprzedzajmy faktów. Wsiadając do samolotu lecącego prosto do słonecznego Los Angeles, by tam przez 6 tygodni filmować program z gatunku taniej telewizyjnej rozrywki, wiedziałem już, że chcę przywieźć stamtąd zaręczynowy pierścionek. Kamila zaś, z właściwym sobie fatalizmem, była pewna, że na pewno to już koniec, zakocham się tam i już nigdy do niej nie wrócę.

Kilka słów o kupowaniu brylantów

Gdy tylko wylądowałem w Los Angeles, w przerwach między pracą, oddałem się dogłębnej analizie rynku pierścionków z brylantami. Szybko ustaliłem, że takie precjoza kupuje się w Downtown, na Hill Street. Wreszcie, w dzień wolny, z portfelem wypchanym dolarami i mym Doradcą, drogim Tomaszem, wybraliśmy się kupić trochę złota i brylantów.

Hill Street – to ulica na której są sami jubilerzy. Sklepy ciągną się przez kilka przecznic. Idzie się tunelem witryn, z których połyskuje złoto, platyna, szafiry, rubiny i brylanty. Gdzie nie wejdziesz – hektary lad, pełnych pierścionków! Na parterze produkcja dla plebsu, na kolejnych piętrach kilkunastokondygnacyjnych (!!!) kamienic – salony dla bardziej wyrobionych klientów z grubszymi portfelami. Nie ma co, na bogato! 

Tu mała dygresja o amerykańskiej biżuterii. Podobnie jak całe Stany Zjednoczone – jest pozbawiona tej europejskiej finezji, smaku, gustu. Najważniejsza jest wielkość. Piękno pierścionka wyznacza nawet nie ilość złota, ale wielkość kamienia. I tyle. Oprawa pełni jedynie funkcję trzymadła, nikt się na tym zbytnio nie pochyla. Nie to jest tutaj istotą. Im większy kamień, tym większa miłość, proste. Jak wszystko w Stanach.

Karaty!

Ja jednak wiedziałem, że pierścionek kupuję nie dla amerykańskiej dziołchy z Kentucky, lecz dla wyrafinowanej, zanurzonej po uszy w europejskiej kulturze Kamili. Większość dnia upłynęła mi więc na kręceniu nosem w kolejnych sklepach. W końcu zakupu dokonałem w małym kantorku prowadzonym przez syryjskiego jubilera na dorobku. Targowaliśmy się jak na arabskim suku, ale w końcu uzgodniliśmy cenę, która wydała mi się uczciwa. Grymas doznanej porażki, który dostrzegłem przez ułamek sekundy na twarzy kontrahenta, tylko utwierdził mnie w słuszności dokonanego zakupu. Miłe jednocześnie było poczucie bezpieczeństwa zawieranej transakcji: wszystko z certyfikatem, pieczątką i możliwością zaskarżenia w najbliższym sądzie, znajdującym się kilka kroków od salonu jubilerskiego. Naprawdę byłem zadowolony z zakupu. Rozważałem jeszcze kamień o rozmiar większy, ale nie biały, lecz szary, a w dodatku z oprawą, która szarpałaby swetry i inne, co delikatniejsze odzienia damy mego serca. Na to, jako niezamożny rolnik, nie mogłem sobie pozwolić.

Chwila prawdy

Kiedy pokazałem pierścionek jednej z mych bohaterek, Helenie Deeds, a ona omal nie zemdlała w paroksyzmie zachwytów, wiedziałem już, że dokonałem dobrego zakupu. Musiałem go jeszcze bezpiecznie przechować przez kolejne dwa tygodnie delegacji. Kto mnie zna, wie, że nie jest to zadanie z gatunku tych prostych. To mnie zawsze spotykają wszystkie wydarzenia, które ktoś patrzący z boku mógłby odczytać jako pech. Powódź, pożar, zalanie… Po prostu: człowiek katastrofa. Dlatego też oddałem pierścion w przechowanie osobom mniej przyciągającym kataklizmy niż ja. Jednak przed samym wylotem nie mogłem sobie odmówić wykąpania pierścionka w oceanie na Venice Beach, tej, którą znacie z historii zespołu The Doors. Nieomal się przy okazji nie utopiłem, ale nie widzę powodu, żeby się o tym szerzej rozpisywać. Rozumiecie więc, że po takich zakupach, i po zaślubinach pierścionka z morzem, a nawet oceanem, nie mogłem się przecież zakochać w jakiejś innej babie. Grzecznie wsiadłem do samolotu i udałem się w drogę powrotną. Rzecz jasna, w pierwszych słowach na lotnisku, z satysfakcją wytknąłem Kamili jej pomyłkę co do losów naszego związku.

Ten dzień

Nie zdradziłem jednak tak od razu, że mam oto w zanadrzu propozycję zaręczyn. To nie jest scena, którą można rozegrać na lotnisku! Wymaga dużo bardziej spektakularnej oprawy! Tym bardziej, że już następnego dnia obie matki wpakowały nam się do Jakubik, by celebrować mój szczęśliwy powrót.

deszcz wieś zaręczyny

deszcz wieś

pogoda wieś burza słońce
Matki wyjechały, niebo zapłakało rzewnymi łzami. Gdy tylko słońce wyjrzało zza chmur, wiedziałem, że to jest ten moment.

Kiedy tylko pozbyliśmy się Matek i wróciłem z Małkinii, odwiozłszy je na pociąg, przystąpiłem do przygotowań uroczystego aktu zaręczyn. Skierowawszy Kamilę do prac w obejściu, udałem się do stodoły. Tam poprzecinałem sznurki, spajające bele siana i wymościłem nam pyszne legowisko. W legowisku zaś zagrzebałem pudełeczko z pierścionkiem, dokładnie w miejscu, w którym, zgodnie z mym planem, powinna posadzić swe szlachetne cztery literki (bardzo zgrabne, stąd zdrobnienie).

Ten moment

Gdy wszystko było gotowe, zawołałem Kamilę: chodź, pokażę Ci, jak sprytnie naprawiłem naszą rozlatującą się stodołę, podparłem kamyczkiem jeden z filarów wierzei i wreszcie się nie kiwają! Kamila łyknęła przynętę jak obficie gniazdujący w Kalifornii pelikan i podążyła za mną. Kazałem jej usiąść w sianku, lecz oczywiście usiadła inaczej, niż planowałem. Posługując się swym talentem perswazji przekonałem ją jednak, by spróbowała się umościć tam, gdzie zaplanowałem. Gdy zaczęła gmerać w sianie, że jest jej niewygodnie, śmiałem się tylko w duchu. Wreszcie, wygrzebała spod tyłka pudełko z pierścionem. Musiałem zakląć się na wszystkie świętości, że nie jestem na tyle głupi, by żartować z pierścionka z kobietą. Wtedy zaręczyny na sianie zostały ostatecznie przyjęte.

pierścionek zaręczynowy

I tak staliśmy się narzeczeństwem. Na ślub przyszło nam czekać jeszcze trochę (już prawie dwa lata!), ale pojutrze udajemy się w kolejową podróż do Budapesztu, by tam, w polskiej ambasadzie, uzgodnić szczegóły naszej ceremonii. Potem – podróż poślubna do Albanii. Niejedna księżniczka marzy o tak niespotykanej destynacji, ale takie konfitury przysługują tylko wybrance mego serca.

Zastanawiam się tylko, co czynią kawalerzy, którzy akurat nie posiadają stodoły, w której mogliby się zaręczyć. Ale, w sumie, to nie moje zmartwienie.

PS. Przeczesywałem nasze archiwum zdjęć w tę i w na zad, ale nie mamy z tamtego dnia żadnych zdjęć, prócz tego jednego. Chyba byliśmy zbyt zajęci sobą, by dokumentować ten piękny moment.

A wy, przyjęłybyście zaręczyny na sianie, w stodole? Śmiem wątpić

5 thoughts on “Zaręczyny na sianie

  1. Oj ,Ciagle sie dzieje cos nowego w Waszym zyciu,prostym ,ciekawym
    I romantycznym.Bez pogoni szczurow
    Bez bajerowania ,konkurencji materialnej.Pokochalam Was od pierwszego spotkania.Zycze duzo szczescia ,wspanialego a zarazem
    Skromnego slubu w miescie z ktorym mam duzo milych wspomnien ,gdzie Moja Laila dostala pierwszy Zabek I
    Postawila pierwsze kroki na Tej pieknej ,Goscinnej ziemi wegierskiej,w Budapest

  2. Nazwę miejscowości Jakubiki odmieniacie błędnie. Powinno być „do Jakubik”, a nie „do Jakubików”

    1. Słusznie, czasem jeszcze zdarza nam się odmieniać tak, jak nakazują ogólne zasady odmiany, a nie lokalna tradycja. Już poprawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.