To nie jest tak, że nie mamy żadnych zwierząt. Mamy ich, a przynajmniej miewamy, całkiem sporo. Oto inwentarz, który do tej pory przewinął się przez nasze gospodarstwo.
Wścibska krowa
Siedzieliśmy w domu, bo dzień był taki jakiś nieprzyjemny, zanosiło się na burzę. Nagle wyglądamy przez okno, a tam na podwórku, przy brzózce, pasie się Krowa.
Pierwsze nasuwające się pytanie: czyja.
Drugie: co robić?
Niewiele zdążyliśmy, tyle co wyjść na ganek, gdy Krowa piła już z naszego wiadra. Poczynała sobie naprawdę śmiało, czuła się jak u siebie.
Na pewno nie przyszła od drogi, raczej od naszego pastwiska. Spryciula, sforsowała drut kolczasty na tyłach obory albo przeciskała się przesmykiem między oborą a stodołą! Zatem z pewnością to Pawłowa, po prostu urwała się od stada i poszła na samowolkę. Co będzie siedzieć jak durna na pastwisku, które zna jak własną kieszeń i na którym najobficiej występuje akurat gorzki, twardy i włóknisty śmiałek darniowy. Na podwórku, w dodatku rzadko używanym, wszelkiej zieleniny dostatek. Może i pojawili się tu ostatnio jacyś ludzie i zaprowadzają swoje porządki, ale przecież na groźnych nie wyglądają. Krowa nie będzie się nami przejmować!
Kiedy, zaspokoiwszy pierwszy głód i pragnienie Krowa na nas ruszyła, byliśmy święcie przekonani, że za chwilę usiądzie przy stole albo ułoży się na ganku, by chwilę poprzeżuwać.
Ona jednak jak gdyby nigdy nic majestatycznie, lekkim łukiem minęła ganek. Najwyraźniej nie uznała naszego towarzystwa za wystarczająco atrakcyjne i oddaliła się za dom, w stronę Sąsiadów.
Sąsiad mówi, że ona taka już jest, ciągle urywa się na różne przygody. Odwiedzała nas jeszcze kilkukrotnie i zdecydowanie była to nasza ulubiona krowa. Niestety, kilka miesięcy temu poszła do innego gospodarstwa.
Inwazja indyków
Ale to nie jedyna zwierzyna, która nas odwiedza.
Indyków nie lubię. Są brzydkie i głupie. Jak zobaczysz jednego, to wiedz, że jest ich więcej.
Dla mnie wyglądają jak ogolone sępy, a w dodatku bardzo nieprzyjemnie brzmią.
Może jestem trochę niesprawiedliwy z tą ich głupotą. Są bardzo ciekawe, wszędzie chcą wleźć i sprawdzić, co w trawie piszczy. Ale nic też sobie nie robią z obecności człowieka, pchają się na taras, i od razu z ekscytacji robią kupy gdziebądź.
Sposobem na nie jest kijek. Zawsze mają dobrze skonstruowany plan ucieczki. Rozdzielają się w nieskończoność, dlatego zaganianie ich nie należy do łatwych.
Indyków wiosną było tak z dziewięć. Teraz zostały chyba ze 3. Sąsiadka piekła ponoć ostatnio jednego, ważył trzynaście kilo i piekł się cały dzień.
Kabanos
Jest również na Puterkach kilka kotów, które nie mają oficjalnego zameldowania w żadnym z obejść. Nie sądzę jednak, żeby cierpiały z tego powodu głód i chłód. W ten sposób każdego dnia można się załapać podczas udoju na mleko u kilku gospodarzy, a nie tylko u jednego.
Kot pewnego dnia pojawił się w trawie. Rzecz jasna, udawał kompletnie niezainteresowanego.
Po chwili zaczął się rozkosznie przeciągać w trawie. Prawdziwy pokaz kociego wdzięku.
Kawałkowi kiełbasy nie umiał odmówić i chwilę później był już na ganku.
Kabanos był prawdziwym rozkoszniakiem. Mieliśmy takie miłe i łechcące próżność uczucie, że nas bezwarunkowo uwielbia. Zawsze gdy podjeżdżaliśmy pod bramę, on już czekał. Siedział na ganku i mruczał, ugniatając deski. Czas upływał mu na okazywaniu, jak bardzo mu się u nas podoba. Mruczał, ocierał się, przeciągał, ugniatał, nas, meble, podłogę, po prostu całą Złotą Górkę. Dawał sie miętosić po brzuchu, podbródku, rozkładał się do góry kołami i przeciągał się rozkosznie. I nigdy, ale to nigdy nie drapał! Spał w fotelu na ganku, pojawiał się zawsze w porze posiłków. Zaczepiał, nie pozwalał nam ani na chwilę zapomnieć, że on tu jest i się cieszy.
Toczyliśmy całą dyplomatyczną grę, by w końcu dał się zaprosić do domu. Opierał się długo, ale czynił coraz dalej idące ustępstwa. W końcu spędził u nas jeden wieczór, ale jednak bardziej wolał neutralny strategicznie ganek.
Minęła wiosna, lato. Nagle, wczesną jesienią okazało się, że Kabanosa już nie ma. Został oddany do innej wsi, oby był tam szczęśliwy. Po cichu liczyliśmy, że kiedy sprowadzimy się na stałe, stanie się naszym kotem. Niestety, nie doczekał.
Nelka, Kabanos, Wścibska Krowa, nawet te ubywające w oczach indyki. Duża jest na wsi rotacja w świecie zwierzęcym. Trzeba przywyknąć.
Kto by pomyślał że tyle zwierzaków tu było i już ich nie ma..
Prawda? A to raptem dwa lata minęły!
Zadbany, młody, prześliczny kot! A komitywa z psem cudowna!!! Ale nie oszukujmy się. Wolne koty żyją tylko po kilka lat, są zagryzane przez lisy, psy, rozstrzeliwane przez myśliwych, zabijane przez właścicieli kurcząt itp. I nigdy nie są oddawane do innych wsi – nie mają przecież właściciela. Dlatego kotów po wsiach jest dość mało. Gdy już zamieszkacie to trzeba wziąć kota ze schroniska. Mam zaznajomione miejsca gdzie jest po kilkadziesiąt kotów do wzięcia – gotowe do adopcji, wysterylizowane, odrobaczane i takie tam. A dom bez kota nie jest pełny! Takie moje subiektywne zdanie 🙂
Po jednego z kocurów zgłosimy się zatem do Ciebie. I tak na jednym się pewnie nie skończy 😉