Od zawsze chciałem hodować kozy. To proste: uwielbiam kozie sery i lubię zwierzęta. Dlaczego miałbym się zatem zajmować czymś innym? Oto historia o tym, jak mieszczuchy postanowiły zostać rolnikami.
Wycierając się po planach taniej telewizyjnej rozrywki i zdobywając kolejne szlify w tym jakże trudnym fachu, roiłem sobie po cichu, jak to co rano wciągam gumofilce i brodząc w porannej rosie obchodzę swe włości, a z obory dobiega mnie błogie pomekiwanie budzących się do życia kózek.
Jak mieszczuchy postanowiły zostać rolnikami
W międzyczasie skończyłem trzydzieści lat, marzyłem sobie dalej, i pewnie długo jeszcze nic by z tego nie było. Ale pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, trafiłem w internecie na ogłoszenie: siedlisko sprzedam. Zobaczyłem, kliknąłem i oniemiałem. Okazało się, że siedlisko, z domem, budynkami i kawałkiem ziemi na początek to koszt pomiędzy 80 a 120 tysięcy złotych. Do diaska, to koszt 1/3 kawalerki w Warszawie! To tyle, co 50 metrowe mieszkanie w Inowrocławiu! Od tego momentu nie myślałem już o niczym innym.
Na początek obrałem kilka twardych kryteriów: odległość od Warszawy na tyle duża, by nie zaistniała nigdy pokusa dojazdów do pracy „do miasta”, ale na tyle niewielka, by raz w tygodniu chcieć osobiście zawieść produkty na targ i do odbiorców. Dom mieszkalny – musi stać i rokować, że postoi jeszcze parę lat. Kupno takiego siedliska to inwestycja, która pożre całe moje oszczędności, muszę więc mieć gdzie mieszkać. Budynki gospodarcze – również obowiązkowo, to w końcu podstawowy element gospodarstwa. Od razu wiedziałem – muszę kupić „używane”, opuszczone gospodarstwo, możliwie kompletne. Inaczej plan zostania rolnikiem rozwlecze się w czasie na lata. Jeśli miałbym zaczynać od budowy ładnego nowego domku, potem obory, stodoły, a w międzyczasie skupować jeszcze ziemię rolną – to od razu mógłbym sobie odpuścić. Nie mój budżet, plan nie na moje lata i nie na moją cierpliwość.
Rolnikiem zazwyczaj zostaje się, dziedzicząc ojcowiznę. Skoro pech chciał, że mój ojciec nie był rolnikiem – ojcowiznę postanowiłem kupić. Ale choćby z grubsza gotową. A nie zaczynać wszystko od zera.
Złota Górka
Przez pół roku przejrzałem kilkadziesiąt internetowych ofert i odwiedziłem dziesięć gospodarstw.
Złota Górka w Jakubikach to było pierwsze ogłoszenie, które znalazłem i pierwsze miejsce, które odwiedziłem. Majaczy mi, że nie pasowało mi to i tamto, i jeszcze kilka innych rzeczy. Jednak im więcej gospodarstw oglądałem, tym mankamenty te malały coraz bardziej.
A potem poznałem Kamilę, której od razu, na pierwszej randce, powiedziałem, że może i chwilowo pracuję w telewizji, ale tak naprawdę to chcę co rano doić kozy i robić sery, i jeszcze dzieci, w międzyczasie. A ona zupełnie się nie przestraszyła, a nawet całkiem się jej ten plan spodobał. I tak oto mieszczuchy postanowiły zostać rolnikami. To był nasz początek.
Pojechaliśmy więc z Kamilą do Jakubik (nie Jakubików, nie poprawiajcie mnie, tak się u nas we wsi mówi) raz jeszcze. I już zupełnie nie mogłem sobie przypomnieć, co niby z nimi było nie tak? Bo to przecież nasze miejsce. Szybciutko umówiliśmy się zatem z właścicielami u notariusza i nabyliśmy tę piękną nieruchomość. Był wtedy marzec, a jak wiadomo, w marcu nieruchomości prezentują się wyjątkowo korzystnie. Żadna głupia roślinność nie skrywa przed naszymi oczami pełnej krasy posesji.
Z gospodarską wizytą na Złotej Górce
Złota Górka podczas naszej pierwszej wizyty jako nowych państwa na włościach wyglądała mniej więcej tak.
Ale sąsiadów mamy mega! Przyszli z gościną od razu pierwszego dnia.
Od razu widać potencjał, prawda? Śmieszne, bo choć byliśmy w naszym siedlisku zakochani od pierwszego wejrzenia, to nie byłem nawet w stanie znaleźć sensownych kadrów, by je w elementarnie przyzwoity sposób sfotografować.
Gospodarstwo stało opuszczone przez ostatnie osiem lat. Na tydzień przed zakupem zimowe wichury zerwały część dachu obory i powaliły jedną ze ścian szczytowych. Uznaliśmy, że to tylko szczegół, który nie może nas powstrzymać przed transakcją życia. Ot, jeden remont więcej do zrobienia. Dość pilny. Stodoła była (i wciąż jest) lekko dziurawa, ale tylko trochę. Za to już wielka, dwuizbowa piwnica prezentowała się całkiem zdrowo. To prawda, cieknie jej trochę strop, ale tylko wtedy, gdy pada. Co najważniejsze – zdrowy i suchy był również dom. I była w nim nawet wersalka, a w kuchniach dało się napalić.
Jeszcze tego samego dnia odwiedzili i przywitali nas sąsiedzi, których zresztą widzicie na zdjęciach. Byliśmy dla nich jak kosmici, którzy opowiadają jakieś brednie. Hodować kozy? Robić sery? Wy? Tutaj? Jasne. Pukali się w głowę na sam pomysł kupna tej całej ruiny.
Tymczasem nastał wieczór. W domu było cieplutko, pościeliliśmy sobie na kupionej wraz z całym dobytkiem wersalce i poszliśmy spać.
A następnego dnia rano zaczęliśmy sprzątać.
Olo ,jestes wariatem a zarazem wielkim romantykiem.Masz ogromne szczescie ze poznales Kamile ,bo takiej dziewczyny ktora by sie przeniosla z Warszawy na wies ,ze swieca szukac.Brawo.Zycze powodzenia I mam nadzieje ze sprobuje waszych kozich serow
Zajebista sprawa, czytam i zastanawiam się czy mi uda się kiedyś podobna ucieczka z miasta. Pisz chłopie, chętnie poczytam, może mnie to zainspiruje.
Olek, Kamila, czekam na te kozy 🙂
Buziaki z Rawy 🙂
Ale super!!!!! Trzymam za Was kciuki, mi też się kiedyś kozy marzyły, ale nie mam takich jaj
Miło poczytać i zobaczyć co tam w Jakubikach.Chętnie zobaczę na żywo .kiedy można odwiedzić – może jak będzie cieplej .Gorące pozdrowienia dla Kamili
Odwiedzić można zawsze! Dogadamy się na pewno, wiosną powinna być już nawet pełna łazienka, bo na razie to tylko kibelek.
Halo. Kochani z Złotej Górki. Bardzo Was witamy. To nasze rodzinne i dziecinne miejsce. Każdy obiekt na zdjęciu, łezki się nam kręcą, to nieprzebrane wspomnienia. To najlepsze lata dzieciństwa mojej żony, naszej młodości i – niestety – tzw. starszego wieku. Bardzo cieszymy się, że dawna nasza, a obecnie Wasza Złota Górka żyje, że ma tak wspaniałych , może – jak się obecnie mówi – trochę zakręconych właścicieli. Życzymy szczęścia i sukcesów. Przyjedziemy do Was wiosną nawet bez zaproszenia, aby wprowadzić Was w tajniki Złotej Górki. Oj, ma ona wiele tajemnic….
Chyba musimy się poznać!
Koniecznie, niech no tylko zakwitną konwalie na łąkowych wydmach.
Posadziłem konwalie również przy stodole! Zapraszam Was serdecznie!
Jakubiki❤❤❤Spędziłam tu swoje dzieciństwo..magiczne miejsce( A na gorkach zjrzdzalismy na workach wypchanych sianem stara nazwa gorki to Puterki czyli kolonia Jakubik.Powodzenia
Koniecznie muszę wpaść na wasz ser 🙂 pozdrawiam serdecznie